Ale tylko z nią mogę sobie pozwolić na takie przerwy we
wzajemnym nadawaniu. Z nikim innym to nie wypala. Ze wszystkimi innymi, z
którymi tak próbowałam, musiałam się pożegnać. Idź i nie wracaj.
Skoro już udaję istotę społeczną, dopadł mnie też pewien ślub, który był całkiem ładny i momentami nawet zabawny, bo okazało się,
że Brzydal i ja nie jesteśmy jedynymi osobami w całym kościele, które
niespecjalnie wiedzą, co się tam robi. Chociaż Brz. ostatecznie skapitulował
i opuścił świątynię pod pretekstem, że pomoże kumplowi zająć się dzieckiem. To nic,
że dziecko ma 3 miesiące i życie upływa mu na spokojnym spaniu. I to naprawdę nic,
że Brzydal tego dnia w ogóle pierwszy raz w życiu widział z bliska takie
dziecko i nawet je trzymał na rękach. Hm.
W pracy ekstremalnie. Wczoraj wpadłam w panikę, bo
niespodziewanie dostałam coś naprawdę wielkiego do ogarnięcia, ale dzisiaj
już się opamiętałam i w pracoholicznym szale wyszłam z pracy dopiero po 12 godzinach. Nie
musiałam, ale chciałam i w tym chyba tkwi tajemnica nadgodzin: jeśli nikt nade
mną nie wisi, mogę w ciemnym biurze kwitnąć tyle ile trzeba. Szelest notatek,
szum komputera i cisza stuletnich korytarzy. Chce się wracać, jutro na 7.30.
Potwornie chce mi się jechać do Cieszyna i do Bielska, zbyt
długo już tam nie byłam. To tak jak z tą przyjaźnią i wracaniem do siebie.
Trzeba czuć kiedy wracać. To co, w niedzielę? Hm. A Brzydal jeszcze nie wie, że
w przyszłą sobotę idziemy na premierę. Najwyraźniej to już ten czas, żeby wrócić na widownię, gryzmolić po ciemku i przeżywać jak nic innego.
Dobrze, że tyle się dzieje. Tak lubię. Poza tym im więcej wokół mnie, tym mniej miejsca na myśli, do których może byłoby lepiej, żebym nie wracała.
Zł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz